Aktor z kultowego serialu przyznał: dwa lata walczyłem o jeden trzeźwy dzień. Został ojcem, który nie chce już siebie ukrywać

Najpierw jest „fajny chłopak z kultowego serialu”, plakaty w pokojach nastolatek, okładki gazet, czerwone dywany. Potem przychodzi etap, o którym mało kto chce mówić: pusty telefon, brak ról, coraz więcej butelek. A w tym wszystkim – trzy córki, które zaczynają widzieć, że coś jest bardzo nie tak z tatą.

On sam tak to dziś podsumowuje: „dwa lata zajęło mi to, żebym nie napił się przez jeden dzień”. I mówi wprost, że gdyby nie rodzina, ta historia mogłaby się skończyć jego śmiercią.

Ojciec, który chciał się zatrzymać – i nie umiał

Z zewnątrz wszystko wyglądało „ok”: dom, partnerka, dzieci, praca – może mniej spektakularna niż kiedyś, ale wciąż w zawodzie. W środku od dawna trwała już jednak inna opowieść: ta o uzależnieniu.

„Mam problem ze sobą. Przerażające było to, że chciałem się zatrzymać, a nie mogłem” – powiedział w rozmowie z Aleksandrą Głowińską dla serwisu CoZaTydzień, cytując swoje słowa wypowiedziane wcześniej w wywiadzie dla Plejady.

Tłumaczy, że w pewnym momencie nie da się z tego wyjść samemu. Mówi, że potrzebny jest ktoś, kto sam zna tę chorobę od środka – inny uzależniony, terapeuta, środowisko ludzi trzeźwiejących.

O tym samym fragmencie walki z alkoholem pisał też Dziennik.pl, opisując jego słowa o tym, że każdy, kto dochodzi do takiego momentu, „nie poradzi sobie sam” i musi w końcu przestać udawać, że „wszystko ogarnia”.

Dwa lata o jeden trzeźwy dzień

W jego historii uderza jedno zdanie. Krótkie, ale takie, które zostaje w głowie:

„Dwa lata zajęło mi to, żebym nie napił się przez jeden dzień. Potęga tej choroby jest niesamowita” – powiedział w rozmowie z Natalią Wolniewicz dla Plejady, cytowanej m.in. przez dziennik.pl.

Nie „dwa lata trzeźwienia”. Dwa lata walki o jeden dzień bez alkoholu.

W wywiadach podkreśla, że w tym czasie wciąż funkcjonował – pracował, pojawiał się na planach, zajmował się domem. Z zewnątrz nikt nie widział wielkiego dramatu. Prawdziwe piekło działo się w środku: codzienne postanowienie „koniec” i codzienne łamanie tej obietnicy.

W rozmowie przywołanej przez Super Express wspomina, że do tego dochodziły sporty ekstremalne „z promilami we krwi” – snowboard, rower, przekraczanie własnych granic, naginanie umów na planie. „Przekraczałem barierę” – mówił w wywiadzie dla Plejady, cytowanym przez „SE”.

„Moje starsze córki już widziały, jak piję”

Najmocniejsze w tej historii nie są jednak promile, tylko to, kto patrzył.

„Pomimo tego, że rodzina była, to choroba była na tyle silna, że niestety moje starsze córki już widziały, jak piję. To coś, czego żałuję. Uzależnienie jest tak silne, że potrafi podeptać bliskich” – powiedział w rozmowie z Natalią Wolniewicz dla Plejady, cytowanej przez CoZaTydzień.

Trzy córki: Marianna, Marcelina i Michalina. Ich imiona padają w tekstach CoZaTydzień i Super Expressu – obie redakcje podkreślają, że aktor nie ucieka od faktu, że jego dzieci widziały tatę pod wpływem.

Nie próbuje tego pudrować. Mówi, że to jest coś, co będzie w nim siedzieć na zawsze. I że właśnie strach przed tym, co zrobi rodzinie, jeśli dalej będzie pił, stał się jednym z impulsów do zmiany.

„Postanowiłem uciec śmierci spod kosy”

W pewnym momencie dociera do niego, że to nie jest tylko „za dużo piwa”.

„Rodzina jest tym, co jest dla mnie najważniejsze i dzięki czemu ocknąłem się oraz postanowiłem uciec śmierci spod kosy. Ta choroba jest śmiertelna. To by się skończyło moją śmiercią – czy to przez zapicie, czy wypadek samochodowy” – powiedział w rozmowie z Natalią Wolniewicz dla Plejady.

Onet, cytując ten wywiad, pisał wprost: aktor miał świadomość, że jeśli dalej będzie żył tak jak dotychczas, skończy albo w rynsztoku, albo na cmentarzu.

W Super Expressie wspominał z kolei o nocy na ostrym dyżurze, gdzie patrzył na ludzi trafiających tam po alkoholu, mówiących do lekarzy i policjantów: „Ja tylko jedno piwko wypiłem”. I z przerażeniem rozpoznawał w nich… samego siebie.

Facet z okładek, który dziś „zasuwa w scenografii”

Żeby zrozumieć, jak bardzo ta historia jest o przewartościowaniu, trzeba się cofnąć o kilkanaście lat.

Ten mężczyzna to Bartosz Obuchowicz – dla wielu na zawsze Tomek Burski z „Na dobre i na złe”. Zagrał w serialu jako 17-latek, zdobył rozpoznawalność, potem były kolejne filmy i produkcje.

„Trzeba się zderzyć z tym, że człowiek był na okładkach gazet, był gwiazdą, a w pewnym momencie tego nie ma. Zasuwam w scenografii czy oświetlam moich kolegów, którzy teraz są gwiazdami” – powiedział w rozmowie z Natalią Wolniewicz dla Plejada.pl.

Plejada opisywała to jako bardzo trzeźwe – i trochę gorzkie – podsumowanie zawodu aktora: raz jesteś „na wozie”, raz pod wozem. Raz grasz główne role, potem nosisz kable i ustawiasz światło innym.

On sam mówi, że dziś ma do tego duży dystans. Ważniejsze od tego, czy jest przed kamerą czy za nią, jest dla niego to, czy jest trzeźwy i obecny w domu.

Rodzina jako hamulec i koło ratunkowe

We wszystkich wywiadach powtarza się jeden wątek: rodzina.

„Rodzina pozwoliła mi wyhamować. Miałem bardzo dużo wypadków na snowboardzie, na rowerach. Lubiłem sporty ekstremalne. Rodzina, z jednej strony mnie ograniczyła, bo nie uprawiam już tych sportów, natomiast wypadki nie wzięły się znikąd. Przekraczałem barierę” – tłumaczył w rozmowie z Plejadą, cytowanej przez CoZaTydzień i Super Express.

Z jednej strony – ograniczyli mu przestrzeń na autodestrukcję. Z drugiej – dali powód, żeby w ogóle chcieć tę autodestrukcję zatrzymać.

„Rodzina jest dla mnie wartością, dla której postanowiłem dalej żyć” – powiedział dla Plejady, co przywołuje m.in. portal Co Za Tydzień.

„Trzeba o tym mówić”. Po co on to robi?

Najłatwiej byłoby to wszystko przeżyć po cichu: pójść na terapię, przestać pić, zamknąć temat. On robi coś odwrotnego – idzie z tym do mediów.

W wywiadach powtarza, że chce przestrzec innych.
„Trzeba o tym mówić i proszę się nie bać, nawet pod taką groźbą, że się straci kogoś bliskiego, że ten ktoś się od nas odwróci, bo powiemy mu prawdę. Teraz jestem wdzięczny, a też się odwracałem” – powiedział w rozmowie z Plejadą, cytowanej przez dziennik.pl i CoZaTydzień.

Podkreśla, że największą ulgę przyniosło mu to, że przestał kłamać – sobie i innym. O tym, jak ważne jest głośne mówienie o uzależnieniu, opowiadał również w „Pytaniu na śniadanie” u Katarzyny Dowbor, co opisał „Super Express”.

Nie robi z siebie bohatera. Raczej kogoś, kto miał ogromne szczęście: dobrą terapię, ludzi, którzy nie bali się powiedzieć „masz problem” i rodzinę, która nie odwróciła się na stałe.

Ojciec, który nie chce się już ukrywać

Dziś jego historia nadal jest „w trakcie”. Alkoholizm to choroba przewlekła – sam podkreśla, że nie da się jej „wyleczyć na zawsze”, można ją tylko zatrzymać i pilnować codziennie, jak podstępnego przeciwnika.

Ale jest jedna wyraźna zmiana: z ojca, który chował swoje picie, stał się ojcem, który nie chce się już ukrywać – ani przed sobą, ani przed córkami, ani przed widzami.

I w tym, paradoksalnie, jest może największa nadzieja w tej historii: że facet, którego wielu wciąż pamięta jako uśmiechniętego nastolatka z serialu, dziś pokazuje, że „fajny chłopak” też może być alkoholikiem. I że zamiast się tego wstydzić po cichu – można to wykorzystać, żeby komuś innemu uratować kilka lat życia.

Czytaj także:

„Nie płakałam po ojcu”. Jak córka alkoholika została jedną z najlepszych aktorek w Polsce

„Koniec kieliszka pod krawatem?” Alkohol w polskiej polityce po zakazie Czarzastego

 

Czytaj więcej na temat...