Chłopiec bawi się klockami przy uchylonym oknie. Z podwórza dochodzą podniesione głosy – zna je, to rodzice. Najpierw kłótnia, potem przekleństwo, wreszcie krzyk, który nie przypomina żadnego dźwięku z dziecięcej bajki.
Wybiega, jak stoi. Na skraju drogi widzi mamę w rowie i sylwetkę ojca, który się oddala. Podbiega, próbuje chwycić jej dłoń. Czuje pod palcami coś, czego żadne dziecko nie powinno czuć. Wie jedno: nic już nie będzie takie samo.
Dzień, w którym stracił dwoje rodziców
To nie scena z filmu, tylko rzeczywistość z małej miejscowości Truskolasy pod Częstochową. Tam dorastał chłopiec, którego mama pracowała w sklepie warzywnym, a tata był nauczycielem WF-u. Z boku – zwykła, pracująca rodzina.
13 sierpnia 1996 roku wszystko pęka w sekundę.
Ojciec, zmagający się z alkoholizmem, podczas awantury atakuje matkę nożem. Kobieta umiera na oczach 10–11-letniego syna. On sam po latach opowie, że miał wrażenie, jakby odebrała kilka ostatnich oddechów właśnie przy nim.
W jednej chwili traci oboje rodziców – matkę dosłownie, ojca symbolicznie, bo ten trafia potem na kilkanaście lat do więzienia za zabójstwo żony.
„Jeśli ojciec jest mordercą…”
Po tragedii chłopiec trafia pod opiekę babci Felicji i wujka Jerzego, którzy mieszkają niedaleko. Babcia staje się dla niego drugim rodzicem, bezpiecznym portem, kimś, komu może się wypłakać i kto po prostu jest. Wujek – był piłkarzem, później selekcjonerem reprezentacji Polski – z czasem stanie się tym, kto z powrotem wyciągnie go na boisko.
Na razie jednak nie ma mowy o karierze.
Medonet opisuje, że po śmierci mamy zatrzymał się jego wzrost, a lekarze mówili wprost, że to skutek potężnego stresu. W ósmej klasie mierzył zaledwie ok. 152 cm, koledzy wołali na niego „Mały”, a on coraz częściej reagował agresją, gdy słyszał szepty:
„Jak ojciec jest mordercą, to i syn taki będzie” – czytamy w artykule na WP Kobieta
Na kilka lat odpuszcza piłkę, szarpie się z życiem, próbuje udawać twardszego, niż jest w środku. W autobiografii „Kuba” przyzna, że w wieku 14 lat myślał nawet o samobójstwie.
Babcia, która trzymała go przy życiu
Dziś, kiedy wraca do tamtych lat, nie ma wątpliwości, kto go uratował.
We wspomnieniach przytaczanych przez Vivę i inne media mówi, że babcia Felicja była jego „ukojeniem i najlepszą przyjaciółką”. To ona dbała, żeby miał co jeść, miał gdzie wrócić i – co najważniejsze – nie przestał wierzyć, że jego życie może wyglądać inaczej.
Drugą osobą jest wujek Jerzy Brzęczek – piłkarz, późniejszy trener reprezentacji. Gdy widzi, że bratankowi grunt usuwa się spod nóg, robi jedyne, co umie najlepiej: zabiera Kube z powrotem na boisko. Najpierw do Rakowa Częstochowa, potem pomaga mu przebić się dalej.
W jednym z wywiadów piłkarz powie, że bez nich – babci i wujka – „nie byłoby ani jego jako człowieka, ani jego kariery”.
Z małej wsi do Bundesligi
Ten chłopak z traumą, z łatką „syn mordercy”, staje się w końcu zawodnikiem, którego nazwisko skandują stadiony w Polsce i Niemczech.
Jako nastolatek trenuje w Rakowie Częstochowa, potem krótko w juniorach Górnika Zabrze. Pierwszy seniorski sezon rozgrywa w KS Częstochowa, ale prawdziwym przełomem jest kontrakt z Wisłą Kraków w 2005 roku. Już w debiucie w Pucharze Polski strzela bramkę, a w pierwszym sezonie sięga z Wisłą po mistrzostwo kraju.
W 2007 roku przenosi się do Borussii Dortmund. W Bundeslidze spędza prawie dekadę – rozgrywa 197 meczów ligowych, strzela 27 goli, zdobywa dwa mistrzostwa Niemiec, Puchar i trzy Superpuchary. Przez lata jest jednym z symboli drużyny Jürgena Kloppa.
Później są jeszcze epizody we włoskiej Fiorentinie, w niemieckim Wolfsburgu i powrót do ukochanej Wisły Kraków, której pomaga nie tylko na boisku, ale też finansowo, gdy klub tonie w długach.
W reprezentacji Polski rozgrywa ponad 100 spotkań, jedzie na Euro 2012 i Euro 2016, bywa kapitanem kadry, strzela gole, po których cały kraj wstrzymuje oddech i… widzi go, jak patrzy w niebo.
„Mama zmarła mi na rękach”
Przez lata o tamtej jednej nocy mówi bardzo niewiele.
Dopiero w książce „Kuba” i późniejszych wywiadach pozwala sobie na brutalnie szczere wspomnienia.
W rozmowach przytaczanych przez WP Kobieta, Jastrząb Post, Interię czy Weszło opowiada, jak jako dziecko usłyszał krzyk, wybiegł z domu, zobaczył mamę w rowie i odchodzącego ojca. Kiedy próbował ją podnieść, palce wpadły mu w ranę po ciosie nożem. Wtedy zrozumiał, że dzieje się coś nieodwracalnego.
W jednym z wywiadów przyznaje, że pytanie „dlaczego?” zostało z nim na całe życie – nigdy nie zdołał usłyszeć od ojca odpowiedzi, która by to w jakikolwiek sposób wytłumaczyła.
Wybaczenie, które przyszło po latach
Choć po tragedii zerwany został kontakt z ojcem, z czasem pojawiły się próby rozmów. Błaszczykowski opowiada w rozmowach cytowanych przez Onet, że spotkał się z nim przed śmiercią, ale do końca nie był w stanie wypowiedzieć wszystkiego, co nosił w sobie od dziecka.
Od lat mówi, że jego wiara pomaga mu nie zwariować od ciężaru tej historii: wierzy, że „Bóg ma plan wobec każdego” – również wobec niego i jego rodziny. W jednym z programów wspominał, że wybaczenie nie polegało na tym, by zapomnieć o tym, co się wydarzyło, tylko na tym, by nie pozwolić, żeby tamta noc zniszczyła mu resztę życia.
„Ludzki Gest” – pomoc dla tych, którym też zabrano dzieciństwo
Kiedy wygrywa trofea, zdobywa bramki na wielkich turniejach i dostaje nagrody za postawę sportową, obok jego nazwiska coraz częściej pojawia się nazwa: Fundacja „Ludzki Gest” Jakuba Błaszczykowskiego.
To organizacja, którą założył, by pomagać chorym i niepełnosprawnym dzieciom oraz młodzieży do 21. roku życia – finansując operacje, rehabilitację, sprzęt, leki, środki higieniczne, turnusy.
Fundacja organizuje też mecze i turnieje charytatywne, jak „Świąteczne Granie z Kubą”, gdzie sport miesza się z muzyką, a dochód idzie na wsparcie podopiecznych.
W wielu wywiadach podkreśla, że pomoc dzieciom to dla niego coś więcej niż „oddawanie dobra światu”. To trochę jak ocalanie tego chłopca z Truskolasów, który pewnego dnia został sam z traumą, której nikt nie potrafił nazwać.
Chłopiec z klockami, mężczyzna z opaską kapitana
Dziś ma status legendy reprezentacji, zakończył profesjonalną karierę, doczekał się dokumentu o swoim życiu, a na stadionach wciąż zobaczysz dzieci w koszulkach z jego nazwiskiem.
Ale gdzieś pod numerem na plecach, pod hasłami o „sercu do walki”, wciąż siedzi tamten chłopiec przy klockach, który pewnego dnia musiał wybiec z domu i zobaczyć coś, czego żadne dziecko nie powinno widzieć.
Różnica jest taka, że zamiast pozwolić, żeby ten obraz go zniszczył, zrobił z nim coś, co wydaje się prawie niewykonalne: zbudował na nim całe swoje dorosłe życie – i do dziś używa swojej historii, żeby innym dzieciom było choć odrobinę lżej niż jemu.
Czytaj także:
„Byłem bitym dzieckiem”. Historia Emiliana Kamińskiego: od bezdomności do własnego teatru
Kiedyś brakowało jej na bilet do kina. Dziś brak jej tylko czasu