Rodzice całują roczną córkę na pożegnanie i odłączają ją od aparatury podtrzymującej życie – 30 minut później słyszą jej głos

Powitanie dziecka na świecie wiąże się z poważnymi zmianami w życiu. Choć trudno to wytłumaczyć tym, którzy sami jeszcze przez to nie przeszli.

Wychowywanie dziecka jest wyzwaniem niepodobnym do żadnego innego. Zwykle oznacza wzloty i upadki. Zmienia życie każdego młodego rodzica w sposób, którego nigdy by się nie spodziewał.

W większości jest to czas pełen radości i szczęścia. Jednak co wtedy, gdy rodzic jest zmuszony patrzeć, jak jego dziecko walczy z poważną chorobą?

Każdego dnia dzieci na całym świecie doznają poważnych obrażeń lub otrzymują złe wieści od lekarza dotyczące ich ogólnego stanu zdrowia. W takich sytuacjach my, jako rodzice, jesteśmy bliscy stanu bezradności. Możemy się modlić i mówić naszym dzieciom, że wszystko będzie dobrze. Jednak faktem jest, że na los dziecka nie zawsze mamy jakikolwiek wpływ.

Wystarczy o to zapytać Lee i Francescę Moore-Williams z Wielkiej Brytanii. Para była w siódmym niebie, gdy doczekała się przyjścia na świat swojego drugiego dziecka, córki Belli. Niestety, gdy miała 14 miesięcy pojawiły się komplikacje. Bella zaczęła tracić kępki włosów.

Dziewczynka poważnie się rozchorowała

Pomimo zapewnień lekarzy, że Bella po prostu cierpi na astmę, stan dziewczynki pogorszył się znacznie podczas rodzinnych wakacji w Hiszpanii. Lee i Francesca wrócili do domu, do Anglii, szukając odpowiedzi na to, co się stało.

Niestety prawda była gorsza, niż mogli przypuszczać.

Po dotarciu do kraju rodzice Belli zabrali ją do szpitala Colchester w Essex. Badania wykazały, że nie miała czucia w nogach.

Co gorsza, jej stan się pogarszał. Wkrótce Bella zaczęła na zmianę odzyskiwać i tracić przytomność, walcząc z brakiem energii.

Niebawem małą Bellę przeniesiono do szpitala Addenbrooke’s w Cambridge. Tam przyjęto ją na oddział intensywnej terapii i podłączono do respiratora. Badanie rezonansem magnetycznym ujawniło poważne nieprawidłowości w obu półkulach jej mózgu.

W rezultacie jej rodziców poinformowano, że Bella najprawdopodobniej ma śmiertelną chorobę mitochondrialną. Powiedziano im, że ich córka tego nie przeżyje. W tej sytuacji rodzice właściwie niewiele mogli zrobić. Mogli tylko przy niej być i modlić się o jej zdrowie.

Jak się okazało chorobą, na którą cierpiała Bella, był niedobór biotynidazy. Jest to choroba genetyczna, która występuje tylko 1 na 60 000 urodzeń. Na szczęście personel tego szpitala miał już do czynienia z podobnym przypadkiem sześć lat wcześniej. Wiedzieli więc, jaki jest najlepszy sposób, by pomoc dziecku.

Po serii zastrzyków biotyny, które Bella brała przez kilka dni, lekarze spróbowali odłączyć ją od respiratora. Chcieli sprawdzić, czy jest w stanie samodzielnie oddychać. Jednak okazało się, że nie mogła, więc szybko podłączono ją ponownie.

Mieli się z nią pożegnać

Pomimo wysiłków lekarzy stan zdrowia Belli pogarszał się. Rodzinę poproszono, by pożegnała się z nią przy łóżku.

„Teraz mam wyrzuty sumienia, że przyprowadziłam do niej członków rodziny, by ją pożegnali, ale wtedy nie wiedziałam co się wydarzy” – powiedziała Francesca.

„Nigdy, przenigdy nie zapomnę tego momentu, w którym musiałam pożegnać się z moją córką”. 

Zanim wyłączono respirator para wraz z synem Bobbym zrobiła z córką ostatnie zdjęcie.

To właśnie wtedy wydarzył się cud. Bella wzięła oddech, gdy respirator był już wyłączony i wkrótce jej poziom tlenu wskazywał 100%.

Bellę przeniesiono na oddział dziecięcy. Spędziła tam trzy tygodnie, zanim mogła wrócić do domu i swojej rodziny. 

Cóż, mogę śmiało powiedzieć, że ta historia bardzo mnie wzruszyła. Nigdy nie zrozumiem tego, jak bardzo niesprawiedliwy jest nasz świat, że chorują niewinne dzieci.

Dzięki Bogu, że Bella wykazała się taką niesamowitą odpornością i była w stanie przetrwać pomimo wszystkich przeciwności.

Podziel się tym artykułem na Facebooku, aby podziękować wspaniałym lekarzom, którzy jej pomogli. Życzmy też Belli i jej rodzinie wszystkiego najlepszego.